Z dobrymi pomysłami to jest tak, że najczęściej przychodzą w momencie, w którym nie można ich zrealizować. Na przykład wtedy, gdy się trzeba uczyć do egzaminów. Albo gdy spędza się ciepłe tygodnie w zielonym azylu, z dala od cywilizowanego świata. I filcu. Dlatego też musiałam używać wszystkich strzępów siły woli, aby cierpliwie doczekać do powrotu do domu i nie zwariować, a było to jeszcze latem.
O ile dobrze pamiętam (skrupulatnie liczyłam), jedna bransoletka to troszkę ponad dwieście kółeczek. Trzy bransoletki więc, to już całe sześć setek. Wycinania co nie miara, ale ileż radochy!
Wszystkie trzy (czego nie doceniło mechaniczne oko aparatu) mają "dyndadełka" przy zapięciu - różowa, abo bardzo romantyczna, została wyposażona w słonika, zaś pozostałe dwie mają wesołe czterolistne koniczynki.
Coraz cieplejsze i tradycyjnie kosmate pozdrowienia,
Zwykły Człowiek